“The Boston Hearth Project” – T. X. Watson

Kolejne Solarpunkowe opowiadanie, które być może zainspiruje Was do stworzenia własnej wizji przyszłości zostało napisane przez T.X. Watson i przetłumaczone przez Martynę Łysakiewicz. Pierwotnie opublikowane było w angielskiej antologii “Sunvault”.


Otrzymano: Śr, 16 Mar 2022 20:17:37 -0400 (EDT)

Temat: Teksty kwalifikacyjne

Cześć Kim,

Piszę w sprawie mojego wniosku, mam do niego kilka pytań. Udało mi się odpowiedzieć na pytanie “Kiedy ostatnio dobrze pracowało Ci się w zespole?”, mam jednak pewne obawy, że jeżeli zawarte w mojej odpowiedzi informacje zostaną upublicznione, to opisane w niej osoby mogą ponieść konsekwencje prawne.

Chcę dołączyć do X.S.U. przede wszystkim ze względu na Wasze szerokie zaangażowanie w aktywizm cyfrowy oraz prawa człowieka, i chcę mieć pewność, że Wasza reputacja znajduje odzwierciedlenie w Waszej polityce administracyjnej.

Dlatego chcę zapytać:

Czy proces kwalifikacyjny jest poufny?

Jak poważnie traktuje się bezpieczeństwo informacyjne w X.S.U.?

Czy po podjęciu decyzji rekrutacyjnej zachowujecie bazę wniosków?

Dziękuję,

Andie Freeman

Zie/Zir

halogen@fmail.com


Otrzymano: Pon, 21 Mar 2022 11:19:06 -0600 (MDT)

Re: Temat: Teksty kwalifikacyjne

Cześć Andie,

Dziękuję za wiadomość. W odpowiedzi na Twoje pytania:

Zgadza się, proces rekrutacyjny jest poufny, zaś nasz zespół ds. ewaluacji otrzymał dokładne zalecenia by nie przekazywać dalej żadnych szczegółów. Co więcej, tożsamości osób należących do zespołu z zasady nie mają żadnego połączenia z wnioskodawcami, przez co nie ma możliwości, aby strona trzecia (np. Sąd) wymusiła na członku zespołu, aby z całkowitą pewnością podał, że otrzymał konkretne informacje z Twojego wniosku. Kwestię poufności traktujemy z najwyższą powagą, zaś konsekwencją naruszenia tej poufności jest zakończenie stosunku pracy.

X.S.U. traktuje bezpieczeństwo informacyjne poważnie. Możliwe jest również też dopasowanie poziomu bezpieczeństwa do Twoich potrzeb, np. poprzez otrzymanie Twojego wniosku za pomocą zaszyfrowanej wiadomości e-mail zamiast poprzez formularz znajdujący się na naszej stronie.

Zazwyczaj przechowujemy pełne wnioski przez pięć lat po ich otrzymaniu. Na Twój wniosek możemy pozbyć się większości Twoich danych i zachować jedynie podstawowy zestaw koniecznych danych informacyjnych oraz naszą decyzję.

Mam nadzieję, że udało mi się odpowiedzieć wyczerpująco na Twoje pytania.

Pozdrawiam serdecznie,

Kim Ellis

kellis@xsu.edu

844-387-6962


Otrzymano: Pon, 21 Mar 2022 16:08:09 -0400 (EDT)

Re: Re: Temat: Teksty kwalifikacyjne

Cześć Kim,

Załączam mój wniosek.

Ogromnie dziękuję,

Andie

Załącznik: 20220314-XSUapp-Andie-Freeman

[skrót]

Pytanie: Kiedy ostatnio dobrze pracowało Ci się w zespole?


W wieku 15 lat udało mi się wygrać moje pierwsze zawody gamingowe. Nie polegały one na grze drużynowej. Większość moich lat nastych minęła mi na rywalizacyjnych rozgrywkach w LiveFire 2190 i szło mi to naprawdę dobrze. W wyniku dotychczasowych osiągnięć w zawodach na poziomie narodowym w roku 2017 zaproszono mnie do rekrutacji do drużyny mającej rywalizować w nowej hybrydowej grze e-sportowej zwanej FREON. Była to gra quasi-alternate-reality z elementami rozwiązywania zagadek oraz strzelanki. W czasie rozgrywki przynajmniej jeden gracz znajdował się na skomplikowanej fizycznej arenie, zaś drugi operował panelem kontrolnym. Gracze na arenie nosili zestawy do gry w rzeczywistości rozszerzonej (zwane F.A.R-kits, skrót od “FREON Augmented Reality”), zaś gracze na panelu operowali wyświetlaczami na FAR-kitach, aby w sposób szczegółowy instruować zespół na arenie jak rozwiązywać pojawiające się problemy. Gracze na panelach zawsze mieli dostęp do większej ilości informacji niż gracze na arenie, dlatego właśnie komunikacja była kluczowa.

W drużynie było nas troje: ja na panelu, na arenie Conrad, cwaniakowaty biały chłopak wybrany ze względu na swoje zdolności gimnastyczne oraz nasz kapitan, Kay St. Anne, która poza graniem w e-sporty zajmowała się aktywizmem na rzecz bezdomnej, queerowej młodzieży w Bostonie.

Zdążyliśmy przez kilka miesięcy poćwiczyć ze sprzętem oraz wziąć udział w kilku rozgrywkach zanim FREON został odwołany nie ukończywszy swojego pierwszego sezonu. Powód: niewystarczająca liczba widzów. Conrad groził firmie pozwem, co dla nas wszystkich było po prostu żenujące. W końcu dał sobie spokój i wrócił do domu.

W tym momencie moja decyzja o roku przerwy w liceum była już podjęta i nieodwołalna, nie było więc dla mnie nic do roboty. Całe szczęście Kay pozwoliła mi u siebie zostać i zająć się wraz z nią aktywizmem, dzięki czemu dziurę w moim CV zarezerwowaną dla “mistrzostw e-sportowych” było czym załatać.

Kay mieszkała w starym, przebudowanym kościele, na którego iglicy znajdował się wiatrak, zaś przed witrażami umieszczono panele fotowoltaiczne. Zawsze mieszkało tam na raz około ośmiu czy dziewięciu osób. Kay wraz z grupą innych gejów z przerobiła piwnicę na hackerspace, pozwoliła również innym wolontariuszom niemal codziennie przygotowywać w kuchni żywność, którą następnie rozdawali potrzebującym. Nas też karmili, ale nie wątpię, że to właśnie Kay płaciła za lwią część składników.

Nasze wspólne działania z Kay do dzisiaj stanowią moje najważniejsze i najbardziej satysfakcjonujące doświadczenia życiowe. Aby rozwinąć, dlaczego, muszę wyjaśnić dwie kwestie:

  1. Liczba osób bezdomnych umierających zimą w Bostonie z roku na rok rosła, szczególnie od kiedy zmiany klimatu poskutkowały coraz bardziej chaotycznymi wahaniami pogody. Miasto nigdy nie było gotowe na ochronę bezdomnych w trakcie wirów polarnych, a sytuacja tylko pogarszała się zamiast poprawiać. Nie budowano nowych ośrodków dla bezdomnych, zaś w ciągu ostatnich pięciu lat zamknięto dwa z tych które już istniały.
  2. Miasto Boston wybudowało i szykowało się do otwarcia nowego budynku mieszkalnego: the Hale Center. Była to piętnastopiętrowa świątynia odrodzenia w stylu art deco, wyposażona w specjalnie zaprojektowany zamknięty ekosystem. W skrócie: miasto zbudowało pierwszej klasy hotel, dzięki któremu przedstawiciele świata biznesu i polityki nie musieliby wychodzić i obcować z prawdziwym miastem. Do dzisiaj stanowi on najwyższej klasy samodzielny Smart Building w Massachusetts.

Stwierdziliśmy, że lepiej posłużyłby jako dach nad głową dla bostońskich bezdomnych, dlatego postanowiliśmy go przejąć.

Jeżeli potrzebujecie potwierdzenia, wpiszcie w Google “Boston Hearth Project”. Spośród ogólnodostępnych źródeł uważam, że najlepiej opisał go na swojej stronie Guardian, jednak sądzę, że wiadomości warto przeczytać tylko po to, by potwierdzić, że faktycznie coś takiego się wydarzyło. Nie znajdziecie mojego imienia w żadnym z tych artykułów, chociaż na stronie the Hearth Project znajduje się moje nazwisko, wymienione wśród wolontariuszy.

Planowaliśmy zrobić to w ten sam sposób w jaki graliśmy we FREON: ja będę sterować panelem i pokieruję swoją drużyną.

Kay już kilka razy zdążyła rozłożyć F.A.R. kity na części i ponownie je poskładać, dzięki czemu na dobrą sprawę wiedziała jak taki zestaw zbudować sama. Skorzystała z AugR, platformy AR-owej z otwartego dostępu, żeby zbudować zestaw dla nas, próbując jak najwierniej oddać obecne w grze interakcje które stworzył FREON.

W ramach tego projektu zarządzała prawdopodobnie trzema czy czterema zespołami, dlatego po wybudowaniu systemu i przed przekazaniem mi dowodzenia planem, zrobiła jeszcze jedną ostatnią rzecz:

Przedstawiła mi Juniper.

Juniper Bern specjalizuje się w “eksploracji miejskiej”, co oznacza, że jak nikt inny zna na włamywaniu się do budynków. (Ona również w tym roku aplikuje do X.S.U., powinniście ją zaprosić. Również fakt, że “umie się włamywać” nie powinien być odbierany na jej niekorzyść).

Jest również traceuse (czyt. zajmuje się parkourem), co oznacza, że jest sprawna i atletyczna w bardziej wszechstronny sposób niż Conrad. Przywyknięcie do tego było zaskakującym wyzwaniem. Kiedy razem trenowaliśmy, wiele czasu zajęło mi zanim udało mi się zacząć zauważać najlepsze sposoby na osiągnięcie celu, co najczęściej oznaczało dostanie się w miejsca, które wydawały się nieosiągalne.

Ćwiczenia z AugR przypominały sterowanie innym ciałem. Udało mi się odkryć nowe granice fizycznych możliwości. Wiem już, jak daleko ramiona Juniper mogą sięgnąć zanim zaczną ją boleć stawy oraz zanim nasze decyzje poskutkują długotrwałym bólem. Wiem jak wysoko może skoczyć i jak miękko może wylądować.

Na dwa dni przed „pokazem” (takiej nazwy używaliśmy na wypadek podsłuchu) przenieśliśmy mój zestaw do pokoju hotelowego znajdującego się na tej samej ulicy co budynek, w którym ja i Juniper czekaliśmy na odpowiedni moment. Pokój sporo kosztował, zaś ta fizyczna bliskość przerażała mnie, jednak konieczny był krótki czas reakcji przez naszą własną, szybko założoną sieć bezprzewodową, która działała dzięki licznym, przenoszącym sygnały pluskwom, które Kay oraz jej znajomi roznieśli po wszystkich mrocznych zakątkach ulicy oraz wokół Hale Center. Moje sygnały musiały docierać do Juniper natychmiast. Opóźnienia w połączeniu mogły kosztować ją nie tylko schwytanie, ale nawet życie.

Tej nocy Juniper ubrała się w połowie jak anioł, w połowie jak szpieg. Jej strój miał barwy granatu i wyciszonej zieleni, dzięki czemu mniej by się wyróżniała w półmroku niż czerń. Strój był luźny, ale niemal całkiem pozbawiony nadmiarowego materiału.

Kupiła mi pasujący ubiór, dzięki czemu wyglądaliśmy jak drużyna. Oczywiście, że został przeze mnie wtedy założony.

Przyłbica, będąca opływowym, szklanym panelem, znajdowała się przy samej twarzy Juniper, naprzeciwko jej oczu. Dzięki technologii opartej na pryzmatach i pokryciu przyłbicy odpowiednią powłoką nie odbijało się od niej światło, zaś oprogramowanie wykrywające twarze miało utrudnione zadanie. Na froncie i z tyłu znajdowały się kamery, dzięki czemu udostępniany mi był pełen, 360-stopniowy obraz wokół jej głowy. Juniper zgoliła swoje długie, czarne włosy na jeża, żeby nie zmniejszać mi widoczności.

Posiadała również kilka innych gadżetów, między innymi:

  • Dwa niemal całkowicie bezgłośne drony z kamerami mniejsze niż jej pierwszy, które przez dwie godziny mogły się wisieć w miejscu, lub przemieszczać się przez pół godziny,
  • Brelok, który wcześniej służył do zdalnego otwierania samochodów, a który został przerobiony tak, by móc bezprzewodowo wysyłać hasła (informatorzy Kay zdobyli kilka gorzej zabezpieczonych haseł od zaprzyjaźnionych lub apatycznych pracowników, dzięki czemu odkryliśmy, że wiele sprzętów w Hale Center dalej posiadało niezmienione, fabryczne hasła).
  • Powłoki na opuszki palców ukrywające odciski, rękawice do wspinaczki, buty sportowe oraz
  • Kapcie z dwucentymetrową warstwą waty dla wyciszenia kroków.

Mój zestaw zawierał ogromny tablet ustawiony w stronę moich kolan, ekran z planem budynku z notatkami o mojej lewej, niezależną od systemu przeglądarkę internetową po prawej stronie (na wypadek, gdyby konieczne było pilne wyszukiwanie – była ona odłączona od systemu AugR, żeby mimo połączenia z Internetem nie mogła zdradzić naszej lokalizacji), środkowy monitor pokazujący mi wszystko, czego potrzebowaliśmy w danym momencie, a także poboczne monitory do zarządzania oknami. W moim wyposażeniu znajdował się również rysik, dwie klawiatury, dwie myszy, zaś nauczenie się odpowiedniego sterowania zajęło mi mnóstwo czasu.

Użyliśmy mojego elektrycznego wózka inwalidzkiego, zazwyczaj wyposażonego w sieć komórkową oraz tablet, jednak odmontowaliśmy je dla bezpieczeństwa. W pobliżu zawsze znajdowały się moje kule, jednak użycie wózka wydawało się rozsądniejsze na tę noc, ponieważ nie mogliśmy ryzykować, że się przeciążę czymkolwiek innym niż skupieniem na misji. Wyłączyliśmy komórki i schowaliśmy je bezpiecznie w mini lodówce.

Hale Center włączono w październiku, zaś tego dnia, kiedy wkroczyliśmy, czyli ósmego listopada, właśnie skończył być meblowany. Data wielkiego otwarcia została wyznaczona na kilka dni później. To była nasza najlepsza, jedyna szansa.

Skończyliśmy rozwieszać plakaty, a zanosiło się na deszcz.

Jeden ze znajomych Kay użył mieszanki klejów do stworzenia plakatu, który wydawał się całkiem zwyczajny, gdy się do rozwieszało, jednak pod wpływem deszczówki spływał pozostawiając po sobie biały, wykreślony jedną linią napis, wcześniej umieszczony w kleju. Następnego dnia rano ogromne plakaty reklamowe w całym mieście miały zamienić się w murale nawołujące do tego, aby “pomóc w okupacji Hale” oraz zapraszające do “schroniska dla bezdomnych w Hale”, wszystko utrzymane w tym samym artystycznym stylu co samo Hale Center, z zachowaniem kilku kluczowych zmian oraz linka do BostonHearthProject.org.

Tym samym nie byłoby drugiej szansy, jeżeli nie byliśmy gotowi na następny dzień bronić Hale przed policją.

Juniper pocałowała mnie w czubek głowy i wyszła z pokoju hotelowego o czwartej nad ranem. O godzinie 4:06 znajdowała się za Hale Center.

Przedostała się przez okno na piątym piętrze, ponieważ okna na czterech pierwszych oraz na partnerze wyposażone były w inne skrzydła, otwierające się na niewystarczającą szerokość. Użyła breloczka i wszystkie okna w promieniu niemal pięciu metrów zaczęły się powoli otwierać. Wtoczyła się, używając swojego ciężaru do wypchnięcia ekranu częściowo z ramy, naginając na tyle by móc się przemknąć, ale nie na tyle by odłączyć którykolwiek z punktów mogących uruchomić system awaryjny.

Juniper porzuciła swój sprzęt do wspinaczki, zaś z butów sportowych przebrała się w kapcie. Opuściła sale konferencyjną przez którą się przedostała, a następnie skierowała się do północno-wschodniej klatki schodowej. Tam zeszła z piątego piętra na drugie za pomocą paru zgrabnych susów po poręczach, od których lekko zakręciło mi się w głowie (nie było takiej potrzeby, ale ona lubi się popisywać), po czym wróciła do głównego budynku. Północno-wschodnia klatka schodowa głównie służyła za wyjście pożarowe, dlatego prowadziła nie dalej niż na parter. Wejście do piwnicy zostało nieco lepiej zabezpieczone.

Drugie piętro było najwyższe na atrium, dlatego za kilkoma korytarzami miała widok z góry na wejście – jedyne miejsce, w którym znajdował się ochroniarz. Rozproszył go telefon.

Juniper wyjęła jednego z mini dronów, rozwinęła jego skrzydła i, kucając, przesunęła się na tyle blisko poręczy, żeby spuścić go w dół i schować się ponownie w bezpiecznym miejscu poza zasięgiem wzroku. Gdy tylko opuścił jej dłoń, dron został przeze mnie włączony i unosił się w powietrzu zanim zdążył spaść na więcej niż metr.

Oświetlenie w atrium przypominało blask księżyca – barwiło wszystko na delikatny, przygaszony błękit i jedynie reflektory mijających samochodów wpuszczały do pomieszczenia sporadyczne barwy i głębię pozwalającą na odróżnienie Juniper od mebli czy wzorów na ścianach.

To było piękne, ale mogliśmy to poprawić. Został przeze mnie włączony filtr na wyświetlacz Juniper, żeby wzmocnić niektóre barwy, by ułatwić jej dostrzeżenie szczegółów, które umykały ochroniarzowi.

Obraz z kamery z dronu został przeze mnie dodany do obszaru widocznego dla Juniper, w lewym, dolnym rogu, po czym dron został przeze mnie ostrożnie przeniesiony niżej, aż dało się go bezpiecznie ukryć tuż pod schodami na drugie piętro.

Inne subtelne kamery połyskiwały w lobby na parterze, a do moich zadań należało oznaczenie ich na planie budynku wraz z zaokrąglonym w górę obszarem ich pola widzenia. Na ekranie Juniper przypominały one półprzezroczyste, czerwone stożki.

Dron skupiony na ochroniarzu został przeze mnie zaprogramowany tak, by jego kamera wykrywała ruch, z progiem alarmu wynoszącym dla mnie 10%, zaś dla Juniper 30%. Następnie bezpośredni obraz został przeze mnie zabrany sprzed jej twarzy.

“Gotowa?” – usłyszała moje pytanie, skierowane przez AugR wibracjami przez jej kości, dzięki czemu żadne fale dźwiękowe nie przedostawały się do powietrza

“Gotowa”. – potwierdziła bezgłośnym szeptem, które AugR wykrył i odtworzył po mojej stronie. Sprzęt wykrywał jej tempo, intonacje i ruch ust, a następnie przetwarzał je na ton głosu, a zabrzmiało to jak syntezator mowy, ale z jej akcentem. Dziwne, ale urocze. Do dzisiaj czasem używamy tego narzędzia zamiast rozmów telefonicznych.

W jej polu widzenia pojawił się włączony przeze mnie licznik.

3…

2…

1…

Wybiła się nad poręczą chwytając ją, a następnie pod nią przeskoczyła na pierwsze piętro, zwinnym ruchem, który nie do końca udało mi się zrozumieć.

Ochroniarz się poruszył, 25 procent. Na wyświetlaczu Juniper pojawił się ode mnie jaskrawy, żółty komunikat “CISZEJ”, zajmujący jej obszar widzenia na ułamek sekundy by potem wygasnąć i przenieść się na bok. Wcisnęła się w róg między podłogą a ścianą, czekając na sygnał ode mnie.

Ustawiony przeze mnie komunikat “CISZEJ” uruchomił wyświetlający się na bocznym wyświetlaczu stoper, dlatego wiem, że był widoczny przez 41,899 sekund, wiem też, że po dziesiątej sekundzie ochroniarz nie poruszał się już w zakresie przekraczającym dwa procent.

Po tym jak powiadomienie zostało przeze mnie wyłączone, poręcz została podkreślona na żółto, dla ostrożności, dając Juniper do zrozumienia, że powinna spojrzeć. Tak zrobiła, a uwaga ochroniarza dalej skupiona była na telefonie. Do dziś stresuję się na myśl o decyzji, którą musieliśmy wtedy podjąć.

Mogła obejść zachodnią stronę atrium i niemal idealnie, płynnie zeskoczyć, jednak wylądowałaby wtedy na kafelkach. Jest bardzo cicha, ale nie aż tak cicha, żeby skok z trzech metrów na kafelki był bezdźwięczny. Inną opcją było celowanie w dywan, który wygłuszyłby dźwięk, jednak Juniper znalazłaby się wtedy bezpośrednio w linii wzroku ochroniarza, po czym musiałaby się przetoczyć za drugą stronę biurka.

Wdech. Zamknąć oczy. Otworzyć oczy. Wydech. Decyzja: dywan.

Juniper przemknęła się nad poręczą jak gdyby umiała latać. Wylądowała idealnie w oznaczonym punkcie, a następnie pięknie się przetoczyła.

Tak zgaduję, ponieważ w tym momencie moje powieki były zaciśnięte.

Jednak po otwarciu oczu dotarło do mnie, że znajdowała się za biurkiem, zaś ochroniarz dalej trwał w bezruchu jak posąg. Wykrywacz ruchu alarmował, ponieważ to Juniper znalazła się w jego zasięgu. Ten proces został przeze mnie natychmiast wyłączony, a na jej wyświetlaczu pojawiły się moje przeprosiny za fałszywy alarm.

“Nie ma sprawy” – odpowiedziała bezgłośnie.

Następny cel stanowił znajdujący się na korytarzu otwarty próg, za którym znajdowały się schody prowadzące do piwnicy. Dzięki grafikom przesłanym przeze mnie, przedstawiającym plamy czerwieni i żółci, Juniper wiedziała, że nie było ścieżki do progu znajdującej się równocześnie poza zasięgiem kamer lub wzroku siedzącego w fotelu ochroniarza. Juniper postanowiła zaryzykować i znaleźć się na jego linii wzroku, jak się okazało, słusznie. Dotarła za próg, po czym na mój sygnał zastygła w bezruchu i otrzymała ode mnie powiadomienie “CISZEJ”.

Ochroniarz wstał.

Przeszedł obok krawędzi biurka, w obszar, z którego mógł zobaczyć Juniper, gdyby tylko wiedział, gdzie spojrzeć.

Rozejrzał się i uznał, że musiało mu się przesłyszeć. Wrócił na posterunek.

Juniper przez całą drogę korytarzem zachowała wyjątkową ciszę.

Na końcu, drzwi po lewej stronie, które musiała otworzyć, były jednak zamknięte na klucz. Gdy przyłożyła do nich brelok wydały z siebie głośny pisk, a następnie stukot po przekręceniu klamki. Przeszła, przytrzymawszy drzwi, zastygła i czekała na mój sygnał.

Ochroniarz poruszył głową, ale nie odłożył telefonu. Na mój sygnał, by “zamknąć drzwi po cichu” Juniper powoli, ostrożnie pozwoliła drzwiom wrócić na miejsce we framudze, przytrzymując wewnętrzną klamkę. Gdy to się udało, spokojnie uniosła rękę by bolec w zamku przesunął się na swoje miejsce.

Następnie zaczęła schodzić po schodach.

“Uspokoisz mnie co do ochroniarza? – Zapytała, w odpowiedzi na jej panelu pojawił się obraz z drona. Po wyrazie twarzy ochroniarza dało się poznać, że całkowicie skupił się na tym co robił na trzymanym w poprzek telefonie.

“Zgaduję, że on ma szczerą nadzieję, że nikogo tu nie ma, ponieważ musiałby wtedy oderwać się od gry w Polybiusa”.

Można było wyjść z założenia, że nie usłyszałby też drzwi otwieranych dwa piętra niżej, dlatego Juniper zrobiła to bez większego niepokoju.

Piwnica mogła pełnić funkcję laboratorium – wypełniały ją ogromne zbiorniki służące jako filtry do wody i oczyszczacze powietrza, rozwijały się w niej ściśle kontrolowane masy alg, zaś dostępu do zbiorników broniły komórki o szklanych ścianach i czytnikach kart.

W przypadku wyłączenia tego systemu, po tygodniu budynek stałby się niezdatny do zamieszkania, zaś po kolejnym tygodniu systemu nie dałoby się już naprawić. Funkcje pozyskiwania energii i zarządzania powietrzem opierające się na tym systemie były kluczowe dla naszego długofalowego planu, dlatego konieczne musieliśmy zabezpieczyć jego działanie, równocześnie uniemożliwiając jego zdalne wyłączenie.

Połowa czasu wolnego z tamtego miesiąca minęła mi na czytaniu wszystkiego co się da na temat tego systemu, a także systemów wymienionych przez naukowców i architektów pracujących nad nim. Nie wiedzieliśmy, gdzie się one znajdują, ale wiedzieliśmy, gdzie możemy znaleźć dwie skrzynki , z których jedna zawiera komputer, a druga kabel.

Juniper znalazła najpierw przewód, otworzyła skrzynkę i odłożyła ją, ponieważ był on jej potrzebny w drugiej kolejności. Kontynuowała poszukiwanie komputera. Szukaliśmy osobno – ja na drugim dronie.Znalezienie komputera zajęło nam około dziesięciu minut.

Gdy tylko nam się udało, Juniper ułożyła palce na klawiaturze i czekała na moje dalsze wytyczne.

AugR nie dawał mi fizycznej kontroli nad ciałem Juniper, ale ćwiczyliśmy tę technikę wiele godzin dziennie od kiedy tylko postanowiliśmy włamać się do Hale Center, a Juniper dawno w tym obszarze przerosła Conrada.

Pod wpływem mojego pisania klawisze w odpowiednich pozycjach wyświetlały się w polu widzenia Juniper. Odczytała ten sygnał i przelała go na klawiaturę. Przypominało to fizyczną kontrolę jej palców. Ona jest po prostu niesamowita.

Komputer połączył system z intranetem budynku co było konieczne dla umożliwienia nam kontroli nad nim, potrzebowaliśmy jeszcze zmienić adresy serwerów. Mieliśmy niezły orzech do zgryzienia, ale to podziałało. Rano musieliśmy zainstalować bezprzewodowe wzmacniacze sygnału, takie same jakich użyliśmy z Juniper by dostać się do budynku bez sieci komórkowych, dzięki czemu nie trzeba było polegać na sieciach dostępnych z zewnątrz.

Ostatnią rzeczą, którą musieliśmy się zająć, było połączenie zabezpieczone fizyczne: Juniper zbliżyła się do kabla, chwyciła go i czekała na mój sygnał.

Po tym czekała nas gra na czas, po schodach na szóste piętro by zmienić hasła w budynku, wyłączyć kamery, złamać mechanizmy zabezpieczające by wykorzystać wejścia. Później w lobby wykopać ochroniarza i wpuścić ludzi.

Na mój sygnał zaczęło się odliczanie. 3… 2… 1…

Juniper wyciągnęła kabel z gniazdka, rzuciła go na ziemię i rozdeptała wtyk.

Mieliśmy około osiemnaście minut między byciem zauważonymi a przyjazdem policji. W tym czasie próbowaliby zamknąć budynek (co właśnie im uniemożliwiliśmy) a potem zablokować sieć bezprzewodową (mieliśmy już własną, której nie zdążyliby znaleźć). Wykryć nas mogli równie dobrze natychmiast jak i dopiero rano, jednak Kay widziałaby to w czasie rzeczywistym i już prowadziłaby ludzi na marsz w stronę budynku.

Juniper rzuciła się biegiem schodami.

Jedno spojrzenie na kamerkę wycelowaną w ochroniarza. Wyglądało na to, że mógł coś usłyszeć, ale w tym momencie nie miało to już takiego znaczenia. Nie znalazłby jej, gdyby zaczął szukać, najpewniej wezwałby po prostu policję, czyli nie zrobiłby żadnej różnicy.

Drugie spojrzenie na Juniper. Piętro drugie, trzecie, czwarte, piąte –

Wpadła na szóste piętro, gdzie czekała na nią mapa AugR – kropkowana linia prowadząca prosto do sterowni. Gdy tam dotarła, użyła breloka by się przedostać, podeszła do najbliższego terminala, wpisała hasło (znowu: domyślne od producenta) i zaczęła naśladować ruchy moich palców z prędkością podkręconą przez adrenalinę oraz skupieniem wartym nowego rekordu. Pojawiło się wiele powiadomień typu „czy jesteś pewien?”, wiele razy trzeba było potwierdzić uprawnienia administracyjne. Mnóstwo ekranów. Przełamane zabezpieczenia, zmiany haseł, wyłączone kamery.

Łącznie zajęło to około siedem i pół minuty, po czym Juniper wybiegła z pokoju w kierunku schodów.

Tym razem ochroniarz na pewno ją usłyszał, a ponieważ ona lubi się popisywać, opuściła klatkę schodową na drugim piętrze i ruszyła do atrium, przeskakując nad poręczą i czysto lądując w pozycji opartej na jednym kolanie. Ochroniarz zobaczył ją, wyciągnął paralizator, wymierzył, strzelił.

I całkowicie spudłował. Wyglądał jakby miał się rozpłakać.

– Odłóż to – rozkazała.

Posłuchał.

– Podejdź do drzwi.

Wstała. Podszedł do drzwi z rękami w górze.

– Wyjdź.

Przeszedł przez pierwsze kuloodporne wrota, potem przez następne, ona zaś szła za nim.

– Ten budynek teraz jest nasz. Uciekaj jak najdalej.

Rozejrzał się, najpierw w lewo, potem w prawo i zobaczył szeregi ludzi zmierzające w stronę budynku. Uciekł.

Kay miała już breloczek z wcześniej przygotowanymi przez nas hasłami. Zorganizowała aktywistów, którzy przyprowadzili grupy szukające schronienia, i koordynowali ten dwustuosobowy tłum dzieląc ich na mniejsze skupiska.

Zorganizowała trójkę przyjaciół gotowych odebrać mnie wraz z moim sprzętem. Znajdowaliśmy się a parkingu Hale Center zanim pierwszy oddział glin przygotowanych na walkę z zamieszkami zdążył się pojawić.

Garaże zamykały ogromne, potrójne bramy, które mogły całkowicie zablokować budynek, co umożliwiało zarządzanie wewnętrznym klimatem w przypadku ekstremalnych warunków pogodowych. Gdy się tam przedostaliśmy, najniższe wejścia zostały zablokowane. Wjechaliśmy windą do głównej hali, gdzie ludzie nadal się tłoczyli.

Powietrze w Hale Center jest inne niż na otaczającym go mieście. Pachnie jak otwarta przestrzeń, ale inna niż w Bostonie. Nie pachnie samochodami, błotem, budową. Nie pachnie oczyszczanym powietrzem ani detergentami. To lekka bryza, unosząca woń różnorodnych, miniaturowych biomów kryjących się w systemie.

Na zewnątrz kłębiły się chmury, zerwał się deszcz, ale wewnątrz wschodziło słońce: niczym okna punkty świetlne zalały ogromną przestrzeń światłem słonecznym stworzonym przez inżynierów.

Budynek był równocześnie naszą bronią oraz zakładnikiem. Wpuściliśmy gliniarzy przez pierwsze drzwi i podkręciliśmy temperaturę do 46 stopni Celsjusza. Następnie grupka dzielnych ochotników czekała aż niemal ugotują się żywcem, by ich wpuścić do budynku. Około dziesięć osób na raz wchodziło, i jeśli nie rozebrali się z uzbrojenia to dostawali udaru cieplnego. Zabraliśmy wszystko i odesłaliśmy ich w koszulkach i bieliźnie. Rozłożyliśmy ich broń, rozłupaliśmy ważne elementy ciężkimi przedmiotami, po czym odłamkami obsypaliśmy zaparkowane pod oknami suki.

Zdołaliśmy obronić się przez aktywnym oblężeniem przez 49 dni, w czasie, kiedy z miasta nadchodziły coraz liczniejsze grupy ochotników gotowych się przyłączyć. Gdyby nie nasz świetny zespół od social mediów nigdy nie dalibyśmy rady pozostać w budynku. Uczynili z tej sytuacji prawdziwy PR-owy koszmar, skutecznie wzbudzając publiczną empatię, stwarzając warunki, w których negocjacje były w ogóle możliwe. Sytuacja patowa skutkowała porozumieniami, dzięki czemu zdobyliśmy więcej zasobów oraz ludzi.

Budynek stał się również projektem artystycznym: artyści zjeżdżali z dachu by pomalować fasadę połyskliwymi żółciami i pomarańczami, żeby przełamać smukłą, szaro-błękitną supernowoczesną estetykę, którą architekci próbowali wtłoczyć w miasto.

Schronisko dla Bezdomnych Boston Hearth zostało formalnie zatwierdzone, zaś zarówno Nowy Jork jak i Portland przekazały projekty budowlane aktywistom w obawie przed kolejnymi wrogimi przejęciami. Brakuje tam funduszy i rąk do pracy, zaś wolontariusze poświęcają na to więcej godzin niż na swoich płatnych, pełnoetatowych stanowiskach, jednak obecność budynku stworzonego z możliwością zabezpieczenia przed światem zewnętrznym stanowi ogromną różnicę – ratujemy w ten sposób wiele żyć. O 92% spadła liczba śmierci spowodowanych zimowymi warunkami pogodowymi.

Niemniej każdemu, komu udowodnią powiązanie z tym przejęciem, nadal grozi śledztwo i wieloletnie więzienie. Kay poszła na ugodę, przez co do 2025 będzie przebywać w areszcie. W tym roku nie była w stanie w ogóle odwiedzić Hearth. Gliniarze nadal poszukują osoby, która włamała się tej nocy do budynku i przestraszyła ochroniarza.

Praca zespołowa była kluczową umiejętnością na każdym etapie Projektu Hearth: planowania, wykonania, follow-upu i wzajemnej ochrony przed Systemem™. Ta praca sprawiła, że głębiej rozumiem i doceniam działania kolektywne. Jest to ciężkie, ma swoją cenę, a także wymaga niezmierzonego zaufania i bliskości.


T.X. Watson, wszystkie prawa zastrzeżone


Nota od tłumaczki:

Tym, co zawsze cieszyło mnie w tłumaczeniach jest fakt, że nie ma na świecie dwóch osób, które otrzymawszy ten sam tekst źródłowy, stworzyłyby identyczny przekład. Dotyczy to nie tylko tekstów literackich, ale nawet tak wysoce specjalistycznych jak umowy handlowe, instrukcje obsługi czy karty charakterystyki.

W obliczu tłumaczeniowego wyzwania, gdy uwzględnimy jego cel i odbiorców, możemy stosować różne strategie. Jednym z najciekawszych takich wyzwań był dla mnie właśnie „Boston Hearth Project”.

Główna postać, T.X., jest osobą niebinarną używającą zaimków Zie/Zir. W oryginalnej wersji angielskiej ten fakt staje się widoczny tylko w jednym, łatwym do przeskoczenia fragmencie: podpisie e-maila. W języku polskim, gdzie „upłciowione” są nie tylko zaimki, ale gdzie rodzaje gramatyczne przypisane są do przymiotników, czasowników i innych licznych części mowy, każda wypowiedź na własny temat staje się deklaracją tożsamości płciowej.

Tutaj pojawia się wyzwanie nie tylko dla tłumaczy, ale również dla osób niebinarnych i płciowo nienormatywnych. W polszczyźnie nie istnieje obecnie silnie zakorzeniony odpowiednik angielskiego „they” w liczbie pojedynczej, tym samym osoby nie-cis same sobie muszą udeptywać ścieżki.

Nie oznacza to, że debaty na ten temat nie ma. Za przykład wiralowej dyskusji o niebinarności w polszczyźnie może posłużyć wypowiedź opublikowana przez fanpage Mistycyzm Popkulturowy w reakcji na przekład serialu „She-ra and the princesses of power”. W polskiej wersji tej produkcji Netflixa, postać o imieniu Double Trouble i wobec której używano zaimka “they”, została przemianowana na „Kłopotowski”, czym nadano jej rodzaj gramatyczny męski. W krytycznych komentarzach pojawiły się liczne sugestie strategii wierniejszego przekładu, który nie narzucałby jednego z dwóch binarnych rodzajów gramatycznych (żeński i męski).

Jedną z takich strategii są, proponowane między innymi na stronie Zaimki.pl, tak zwane „dukaizmy” (czyli „onu/jenu”) tudzież dukatywy (czyli „poszłuś”, „zrobiłuś”). „Dukaizmy” swój początek miały w literaturze Jacka Dukaja (stąd nazwa), chociaż nie był on ani pierwszym, ani ostatnim pisarzem tworzącym formy neutralne płciowo. Twórcy strony Zaimki.pl proponują również dość popularne w środowiskach aktywistycznych osobatywy (np. „osoba partnerska” zamiast „partner/partnerka”) lub neutratywy („partnerze” zamiast „partner/partnerka”). W moim osobistym filologicznym uchu wszystkie trzy opcje brzmią cudownie.

Podobną twórczością zajmuje się też fanpage Słownik Empatyczny Języka Polskiego, który przeprowadza ankiety na temat inkluzywnego języka. Zadają pytania typu „Osoba niebinarna poślubiona dziecku to: zięcie czy potomkowe?”, sugerują by pewne ciasto nazywać „sutkami górnika”, oswajają czytelników z feminatywami.

Po przemyśleniu sprawy, ja postanowiłam zastosować jeszcze inną strategię. Postanowiłam całkowicie unikać form rodzajowych i zastępować je między innymi liczbą mnogą, bezokolicznikami czy stroną bierną. Wymagało to nie lada gimnastyki.

Powodem, dla którego zdecydowałam się na ten krok jest fakt, który wymieniłam na początku: o tożsamości płciowej T.X. dowiadujemy się tylko w jednym miejscu, praktycznie na samym początku opowiadania. Później nie odczytamy tego ani z ról płciowych, ani z dialogów z innymi postaciami, ani z opisu wyglądu postaci bohaterskiej.

Na siedem stron tekstu, tylko siedem znaków przedstawia T.X. jako osobę niebinarną. Subtelnie, ale jednoznacznie.

W rezultacie ten fakt może czytelnikowi bardzo łatwo umknąć, czy to przez nieznajomość tematyki niebinarności czy to przez zwykłą nieuwagę. Czytelnik sam tworzy w swój obraz T.X., i pryzmatem, przez który na T.X. patrzy, staje się jego własna osobowość. Ten sam efekt chciałam osiągnąć w wersji polskiej.

Ponadto sięgnęłam tutaj do doświadczeń znanych mi osób płciowo nienormatywnych. W sytuacjach, w których musiały nadal ukrywać swoją tożsamość, a nie chciały się same misgenderować, po prostu przeformułowywały swoje wypowiedzi tak, by unikać końcówek rodzajnikowych.

Przykładowo: osoba płciowo nienormatywna przed coming outem, rozmawiając ze swoją rodziną, zamiast powiedzieć „widziałem się z kolegami” powiedziałaby „spotkaliśmy się z kolegami”, lub zamiast „pomyślałem o tym” powiedziałby „zdarzało mi się o tym myśleć”. Ten kontekst wydaje się niezwykle wąski, ale jest to jedyna strategia tworzenia neutralnego płciowo języka, którą osobiście widziałam na żywo, poza tekstem pisanym.

Niewykluczone, że mój wybór będzie wyglądać śmiesznie i przestarzale już za miesiąc czy dwa, ponieważ neutralny płciowo język na dobre zagości w naszej polszczyźnie. Szczerze mówiąc, nie mogę się tego doczekać i z przyjemnością następnym razem spróbuję do tego podejść właśnie tak.

Martyna Łysakiewicz